czwartek, 20 lutego 2014

All I'm dreaming of...

There's something about our world today
That makes me wanna cry


Zauważam coraz więcej złości w ludziach. Tych wokół mnie i tych bardzo, bardzo daleko.
Takiej złości pielęgnowanej jak najpiękniejsze kwiaty.
Wściekłości i nienawiści, którą ludzie chcą zachowywać jak najdłużej i chętnie dzielą się nią z innymi.
Zimny, przerażająco lodowaty gniew, który zamraża ludziom serca.

There's too much anger and too much pain
Too much money and too many lies


"Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem" - czyż nie tak?
Ludzi łączą podobieństwa. Niestety coraz częściej są to podobieństwa oparte na nienawiści dotyczącej tych samych rzeczy/ludzi/poglądów. 


If I could have one wish tonight 
I would beg of us to forget our pride


Czuję się przytłoczona tą wszechobecną wściekłością.
Nie dlatego, że sama się nie złoszczę - to byłoby kłamstwo. Ale mój gniew jest ciepły, trwa krótko i skupia się wokół niezbyt ważnych drobiazgów.
Ot - na przykład ostatnio prałam jeansy i zapomniałam o jednej parze. I byłam zła. Przez jakieś 2 minuty. Albo dawniej, kiedy zaplanowałam sobie zjedzenie lodów ciasteczkowych, których akurat nie było. To był gniew wynikający z rozczarowania.

Prosta prawda: im wyższe oczekiwania tym większe rozczarowania (;

If we could do just one thing right,
We could help each other to love our lives.


Inny rodzaj gniewu może motywować do działania, wiem to. Rozumiem.
Kiedy dziewczyna wścieka się na swoją sylwetkę patrząc w lustro i postanawia zacząć ćwiczyć - a potem tak się w to wciąga, że ćwiczy już dla samej aktywności fizycznej - to jest dobra sytuacja. Gniew popycha taką dziewczynę do działania, ale później znika. Taka osoba nie skupia się na złości, ponieważ na dłuższą metę ona niczego nie daje.



There's people around us everywhere
Who need help like you and me

Mam wrażenie, że ludzie szukają powodów do gniewu. Że lubią wybuchać.
Natomiast nie lubią dawać od siebie niczego światu. Nie lubią działać bezinteresownie, a tym bardziej - gdy ktoś o coś poprosi. 
Tacy ludzie idą do pracy, wykonując absolutne minimum i mają pretensję, że ktoś czegoś od nich w ogóle wymaga.
Tacy ludzie widzą niedociągnięcie kogoś innego i nie pytają, z czego ono wynikło. Nie chcą okazać zrozumienia. Wolą okazać pogardę. I złość - jeśli niedociągnięcie to w jakiś sposób dotknęło ich samych.

A family was taken by a storm
And we just watched it on tv.


Wiem, że nie można generalizować. Ludzie są zmienni, ulegają nastrojom, również różne sytuacje mają na nas wpływ.
Ale czy naprawdę warto utrzymywać w sobie ten gniew? Czy warto chować urazę? Pielęgnować nienawiść?
Ja jakoś nie potrafię.

If I could have one wish tonight
I would beg of us to forget our pride
If we could do just one thing right
We could help each other to love our lives.

Miałam marzenie. Właściwie przez większość życia wyglądało ono mniej-więcej tak:


All I'm dreaming of is good times, good friends, and somebody to love.
All I'm dreaming of is no fears no tears and blue skies up above.

I Bogom dzięki - to marzenie się spełniło. Teraz mogę mieć inne marzenia, ale to najważniejsze zawsze będzie trwało.
Więc mam w sobie spokój. I miłość.
Nie umiem narzekać, nie tak naprawdę (marudzenie się nie liczy! (;  ).
Odkąd zdałam sobie sprawę z bardzo ważnej rzeczy...

Że niczego nie żałuję.
Decyzje, które podjęłam w moim życiu, chociaż w danym momencie mogły wydawać się nietrafne, doprowadziły mnie do tego momentu, tego miejsca.
W którym nie ma osoby, której nienawidzę. W którym tak na dobrą sprawę mimo różnych, większych i mniejszych problemów, nie mam tak naprawdę na co narzekać. Mam pracę, o której może nigdy szczególnie nie marzyłam, ale daje mi satysfakcję i nie jest denerwująca. Mam wokół ludzi, którzy mnie rozumieją, szanują i... tak zwyczajnie lubią.
Mam zwierzaki i dom, co daje mi poczucie bezpieczeństwa.
I mam Jego.


All I'm dreaming of is a house on a hill and somebody to love


Spróbujcie pozbyć się złych myśli. Odpuśćcie czasem sobie i innym. Pozwólcie każdemu popełniać błędy, pozwólcie, by świat był różnorodny, pełen idei i trendów, których nie rozumiecie, nie lubicie, nie podzielacie.
Żyjcie i dajcie żyć. Tak zwyczajnie.

All I'm dreaming of is the sun to shine and blue skies up above.





All I'm dreaming of - Black Stone Cherry

sobota, 23 listopada 2013

Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.

Czym jest normalność?
Czy tym, co za normę ma ogół społeczeństwa?
Według mnie to, co normalne, to dla nas sytuacje, które w naszym życiu pojawiają się najczęściej, takie, wśród których wyrastaliśmy i do których przywykliśmy.

To, co jest "normalne" dla dziecka z "dobrego domu", będzie czymś zaskakującym i dziwnym dla dziecka z "patologicznej rodziny".
Dla takiego biednego, smutnego dziecka, normalnym będzie, że rodzice są pod wpływem alkoholu, ojciec bije, matka płacze, a brat jeszcze co innego.
Jeżeli takie dziecko mieszka w otoczeniu innych, podobnych rodzin, będzie się ono tylko utwierdzało w przekonaniu, że tak ma wyglądać życie, że "wszyscy tak mają".
Prędzej czy później to dziecko zauważy oczywiście, że nie zawsze tak jest, nie wszyscy żyją w ten sposób. Może odkryje, że są dzieci, na które w domu czeka obiad każdego dnia, które mogą pograć z tatą w piłkę a z mamą upiec ciasteczka. Może odkryje, że to dzieci, których największym strachem jest myśl, że może zabraknąć ulubionych lodów na podwieczorek.
Co zrobi takie dziecko? Czy pozostanie w tym, co do tej pory uznawało za "normalne", czy spróbuje wyrwać się, stworzyć inne, lepsze życie?

W ciągu ostatnich kilku lat usłyszałam od paru "mądrych głów", że marzenie takiego dziecka o lepszym życiu nie ma prawa się spełnić. "Co wyrasta z patologii pozostanie patologią". Ludzie się oczywiście nie zmieniają, to, co zostało uwarunkowane jako pierwsze, już takie pozostanie na zawsze. Trzeba jak najbardziej przyjąć, że może istnieć jakaś jednostka w granicach "błędu statystycznego", ale przecież to będą nieznaczne odchylenia od założeń.
Mówiąc "mądre głowy" mam na myśli magistrów, profesorów, wykwalifikowanych lekarzy, psychologów i psychiatrów.
W konfrontacji z tym radykalnym poglądem tak wielu wykształconych ludzi, moje własne poglądy wydają mi się małe i nietrafne. Mogę mieć przecież niewystarczającą wiedzę, źle rozumieć temat, wreszcie - być zwyczajnie naiwną osobą.
A jednak nie chcę wierzyć w te słowa.
Nie potrafię pogodzić się z takim założeniem. To by znaczyło, że dla zbyt wielu ludzi w Polsce i na całym świecie zwyczajnie nie ma nadziei.
Bitwa pomiędzy natywizmem a empiryzmem trwa, a zakładać, że istniejemy, mając w sobie po trosze z jednego i drugiego, zwyczajnie nie sposób, gdyż taki pogląd byłby po prostu "miałki i nudny".*
Ja jednak mam wrażenie, że pewne poglądy zawsze będą się przenikały. Możemy sięgać po skrajności lub próbować odnaleźć złoty środek.
Ale nie wolno nam z góry spisywać człowieka na straty tylko przez wzgląd na to, w jakiej rodzinie się urodził, jakie cechy odziedziczył czy jakie zachowania zostały mu wpojone w procesie socjalizacji i wychowania.




*Słowa cytowane za profesorem, z dzisiejszego wykładu. 

poniedziałek, 14 października 2013

And if you're homesick, give me your hand and I'll hold it...

Ostatnio zaczęłam studia. Nie pierwsze w moim życiu. Jednak pierwsze zajęcia w nowej grupie, w dodatku zaocznie, zapowiadały się hmm... właściwie nie wiem, jak. Ale nie tego się spodziewałam.
Szłam tam z drżącym sercem, myśląc o tych wszystkich ploteczkach słyszanych o weekendowych zajęciach, ogromie pracy i grupach, w których ludzie zwyczajnie nie chcą/nie mają czasu się poznać.
Oczywiście prawda leży sobie gdzieś po środku jak zwykle - na pewno jest co robić w ciągu wolnego od zajęć tygodnia, ale na szczęście nie wszystkie obawy się sprawdziły. Na grupę z pewnością nie mogę narzekać (; .
Studiuję w mieście daleko od obecnego domu, za to "o rzut beretem" od tego rodzinnego. Miałam gdzie spać, nie tułałam się w tę i z powrotem co dnia. Z powodu planu zajęć i szeroko pojętej komunikacji miejskiej wracałam pociągiem dopiero w poniedziałkowy poranek. Od razu biegiem do pracy. W pracy trafiła się Koleżanka Nadgodzinka.
Kiedy już udało mi się wyjść... Pks! Po drodze zakupy, długa droga pod górę jedną i drugą i nareszcie jest! Dom!
Ta chwila, kiedy usiadłam w wielkim fotelu-gnieździe, a obok mnie ułożyła się Fatum, złożyła swój czarny łepek na moim kolanie i zwyczajnie zasnęła... To jest właśnie chwila bezcenna.
Spokój, bezpieczeństwo, oddech. Miłość.

Istnieją czasem ludzie, których da się określić jednym słowem, jednym zdaniem ewentualnie.
W moim przypadku to zdanie brzmi: "Otwarta gaduła". Uwielbiam spotykać nowych ludzi, wymieniać poglądy, dyskutować, śmiać się, dowiadywać nowych rzeczy, poznawać świat.
Ale kiedy wreszcie wracam do domu, po całym takim intensywnym dniu, błogosławieństwem jest ciepła herbata, kot na głowie i książka.
Każde życie opiera się na jakichś filarach. Jak dom. Takimi filarami w moim życiu są zwierzaki. I chyba powie to każdy przyjaciel/opiekun Braci Mniejszych - kiedy już raz otworzysz drzwi przed jednym psem, kotem, królikiem, kanarkiem... Już nie da się ich zamknąć.

Dobrze jest wrócić do domu.

czwartek, 12 września 2013

It's a trap!

Czy wspominałam już kiedyś, jak bardzo doceniam znajomość języka angielskiego? Nie? No więc doceniam. Bardzo.
Któregoś dnia, parę ładnych lat temu, olśniło mnie:
"Hej! Przecież dzięki temu mogę porozumieć się z ludźmi na całym świecie! Angielski daje mi tyyyyle możliwości rozwoju i poznawania świata!"

Tak, byłam tym zachwycona. Mogłam rozmawiać z ludźmi z Chin nie wychodząc z domu. Jasne, bez internetu nie byłoby to możliwe. Ale bez znajomości angielskiego również.
Nie raz już i nie dwa język ten przydał mi się w pracy, czy to przy pisaniu maili, rozmowach telefonicznych czy rozmowach na żywo, z ludźmi z różnych stron świata, którzy jakimś niesamowitym sposobem trafiali do naszego małego sklepu z grami.
Jednak czasem znajomość języka obcego to przekleństwo.
Obecnie czytam drugi tom Malazańskiej Księgi Poległych. Tomiszcze przepastne i o ile historia wciągająca, o tyle nie mogę się jakoś powstrzymać od czytania czegoś dodatkowo w tak zwanym "międzyczasie". Zatem sięgnęłam po jedną z moich ulubionych autorek, jedną z nowszych serii, dopiero niedawno zakończoną. Trzy tomy plus opowiadanie. Czytam i czytam. Wciągam się i lubię. Znając koniec historii sięgnęłam po to opowiadanie, zawieszone w znanym świecie, ale z nieznanymi bohaterami. Około 40. strony koniec... ale książka ma przecież jakieś 90! Co dalej? Ha! Zastawiona pułapka! Oczywiście zorientowałam się dopiero, kiedy w nią wpadłam...
Była to pułapka w postaci dwóch rozdziałów najnowszej książki tej autorki. I po tych dwóch rozdziałach chciałam więcej!
Szukam więc, sprawdzam, gdzie by ją kupić, jak zdobyć, jak przeczytać... I okazuje się, że polskie wydanie przewidziano na koniec września dopiero...

Jakże ja mam wytrwać tak długo?! Przecież muszę wiedzieć już, natychmiast...!
I tu pojawiła się myśl: "To tylko polskie wydanie. Angielskie przecież już gdzieś istnieć musi!".

Więc znalazłam, przy okazji odkrywając najwygodniejszy możliwy elektroniczny format książki (EPUB, jeśli ktoś by się zastanawiał, z odpowiednim czytnikiem zdziała cuda!).
Znalazłam i przez kilka dni chodziłam z nosem w telefonie, jak to Dziecko Neostrady, czy inna życiowa ofiara, tylko dzięki jakimś tajemniczym super-mocom unikając wpadania na latarnie, zaparkowane samochody i przechodniów.
I właśnie przeczytałam! Skończyłam! I co? I pstro! Zanosi się na trylogię... Która jeszcze nawet nie została napisana! Nie zgadzam się, tak nie może być! Przecież kolejne tomy powinny pojawiać się natychmiast po przeczytaniu poprzednich! Na-ten-tychmiast!

Właśnie dlatego znajomość angielskiego może być czasem przekleństwem. Pragniesz więcej i więcej, ale nawet ta znajomość nie może Ci dać tego, czego potrzebujesz najbardziej (tak, dramatyzuję, wiem.)...
Pozostaje mi tylko czekać na polski przekład, bo to oczywista oczywistość, że przeczytam tę książkę jeszcze raz! (;

sobota, 10 sierpnia 2013

Nie daj się zwariować

Tak. Wiem. Pisuję niezwykle rzadko. Sześć notek od początku roku to nie jest szałowy wynik.
Jednakże w częstszym pisaniu przeszkadzają mi dwie rzeczy:
1) przekonanie, iż pisanie na siłę prowadzi niechybnie do czytania na siłę... Jeśli mam wenę - to się po prostu czuje, czyta się jakoś lekko, przyjemnie, bez spiny.
2) zwyczajnie... nie mam czasu. I właśnie o tym dzisiejsza notka.

Przypadkiem w pewien poniedziałek odwiedziły mnie trzy koleżanki Nadgodzinki. Dwie z nich tak bardzo za mną tęskniły, że przyszły jeszcze we wtorek rano. Później już z górki: środa, czwartek, piątek, sobota i niedziela w pracy.
Na szczęście to tylko jeden tak intensywny tydzień. Jednak jest to tydzień, w którym dla psotków mam już tylko dobre słowo i nasenne przytulanki. Koty to pół biedy, one z natury lubią leniuchować i wystarczy im, że mogą spać na człowieku. Ale Fatum?
Dotarło do mnie, że moja kochana psinka jest ostatnio odrobinkę cóż... zaniedbana. Nie brakuje jej niczego, oprócz obecności jednego z dwóch jej człowieków.

Postanowiłam zatem przeredagować odrobinkę swoje życie, na urodziny zażyczyłam sobie specjalny osprzęt i TA-DAM. Już od pewnego czasu biegam z psem.
Specjalny osprzęt to pas ze smyczą amortyzującą szarpnięcia (ten zakupiony przeze mnie daje radę z pieskami do 40 kg, mój psiak waży jakieś 13 kg, więc nie narzekam), a bieganie zdarza się na razie 3 razy w tygodniu po pół godziny.
Być może ktoś powie "krótko i rzadko!", ale trzeba wziąć pod uwagę swoje własne możliwości oraz predyspozycje psiaka. Fatuma jest posturą podobna do charta czy dalmatyńczyka, tyle że o wiele mniejsza. Jest przyzwyczajona do biegania z prędkością światła gdziekolwiek zechce.
Konieczność dostosowania tempa do człowieka, który wlecze się za nią jest sporym wyzwaniem. Pod koniec zwykle zaczyna podgryzać smycz z irytacji, ale wierzę, że do wszystkiego się przyzwyczai - tak, jak do regularnego zakraplania środkami przeciw pchłom i kleszczom czy mycia zębów (oczywiście psią pastą!).

Wiem, że czasem ciężko jest zmotywować się do zmian, szczególnie osobom, które ogólnie mają tendencję do odkładania wszystkiego na później (a takich jest coraz więcej - czego dowodzi popularność słowa prokrastynacja). Jednak czasem warto zastanowić się nad tym, co jest naprawdę ważne. W moim przypadku - ważniejsze niż własna wygoda (odrobinę krótszy sen, gdyż biegamy rano) była radość zmęczonego ulubionym zajęciem psa, który po powrocie opróżnia pół miski z wodą, a później drzemie przez jakiś czas i być może śni o mijanych rowerzystach lub spotkanych po drodze kotach i psach.

środa, 19 czerwca 2013

Całego świata nie uratujesz

Większość z nas używa popularnych portali społecznościowych. Nie wszyscy, ale zdecydowanie większość.
Każdego dnia na takich portalach ludzie tworzą mnóstwo pro zwierzęcych ogłoszeń. Od tych najbardziej w moim odczuciu bezsensownych (w stylu 1 like = 1 zł ... bo kto niby te złotówki powypłaca? Hm?) po naprawdę przemyślane prośby pomocy lub propozycje wsparcia.
Dobrze, że znajdują się ludzie, którym los zwierzaków nie jest obojętny. Dobrze też, że nie pomija się w tym wszystkim również psich czy kocich opiekunów.
Ostatnio natrafiłam na świetną akcję prowadzoną przez psygarnij.pl pomagającą właścicielom znaleźć tymczasowe domy dla pociech, kiedy ci wybierają się na wakacje.
Oczywiście są ludzie, którzy lubią podróżować ze swoimi psiakami, szczególnie, że pies może towarzyszyć człowiekowi w coraz większej ilości miejsc publicznych (jak hotele czy restauracje).

Są i tacy, którzy, nie mogąc zabrać ulubieńca, lub chcąc mu oszczędzić stresu związanego z długą podróżą, sami znajdą odpowiedniego opiekuna, tymczasowe lokum lub wynajmą psi hotel. Ale do tego trzeba być świadomym, odpowiedzialnym właścicielem.
Nie każdemu chce się szukać informacji czy po prostu coś przeczytać. W dobie szeroko dostępnego internetu taka ignorancja zaskakuje mnie każdego dnia.
Niektórzy właściciele psów są jednak trochę zagubieni w gąszczu zalewających ich informacji. To być może ich pierwszy psiak, pierwszy rok ze zwierzakiem, nie do końca wiadomo, kogo słuchać, komu zaufać, na co się zdecydować.
Wiem, sama też przez to przechodziłam. 
Dlatego naprawdę cieszę się, że są ludzie, którzy obok zwierząt, chcą pomagać również innym ludziom.
Daje to nadzieję, że naszego społeczeństwa nie ogarnęła doszczętnie znieczulica.
Łatwo jest potępiać. "Bo on trzyma psa na łańcuchu!", "A ona nie zabiera psa do weterynarza! Nawet go nie odrobaczyła!", "Ich koty mają świerzb, a oni nic z tym nie robią!"... Skrajne przypadki, mówiące o okrucieństwie wobec zwierząt, są nagłaśniane i piętnowane, ale i te świadczące o zaniedbaniach nie mogą liczyć na taryfę ulgową.
Nie twierdzę, że taka się należy. Ale może zamiast na hurra krzyczeć i kamieniować, warto najpierw porozmawiać? Uświadomić?
Niestety na ludzi w naszym kraju wciąż oddziałują echa przeszłości. Tak było z dziada pradziada to po co to zmieniać?
Szczególnie osoby dorosłe i starsze źle znoszą krytykę. Kiedy do czterdziestolatka podchodzi osiemnasto- czy dwudziestoletnia dziewczyna i próbuje mu wyjaśniać, że z psem powinien postępować trochę inaczej, ten wspomniany wyżej mężczyzna wyśmieje ją, albo co gorsza nawrzeszczy, że się "g*wniara" wtrąca w nie swoje sprawy.
Z dziećmi jest łatwiej. Są otwarte i ciekawe świata. I są naszą przyszłością, więc powinniśmy dawać im dobry przykład.
Jednak w tej szalonej misji ratowania wszystkich Burków i Mruczków musimy pamiętać, że nie wszystkich braci mniejszych da się uratować. Nie znaczy to, że mamy przechodzić obojętnie obok psiego nieszczęścia. Jednak jeśli, mimo naszych starań, nie uda się już naprawić tego, co zepsuł inny człowiek, powinniśmy umieć sobie wybaczyć.
Sama nie raz szalałam, szukając domów dla opuszczonych przez matkę kociąt czy przygarniając, co się da, pod swój dach. I nie raz płakałam, kiedy coś poszło nie tak, kiedy psie czy kocie maleństwo, tak bardzo zasługujące na miłość, nie przetrwało. Trzeba jednak obiektywnie oceniać własne możliwości. Jeżeli wiemy, że w tej chwili nasz dom osiągnął już maksimum znajd, na więcej po prostu nie możemy sobie pozwolić ani czasowo, ani finansowo, to zwyczajnie zmieniamy strategię. Skoro nie możemy zapewnić domu u siebie, szukamy go gdzie indziej. Wierzę, że dobrych ludzi jest więcej, niż tych złych, więc oddanie znajdy "w dobre ręce" nie jest takie trudne. 

Życzę Wam powodzenia w zmienianiu świata. Jak to mówił Shrek do Osła: "Kroczek po kroczku i tylko nie patrz w dół". (;

czwartek, 18 kwietnia 2013

Przecinanie pępowiny...

Czas pędzi nieubłaganie. Tak pędził ostatnio, że nawet nie zauważyłam, kiedy zrobiła się taka przerwa w blogowaniu!
Jednak prawda jest taka, że w moim wypadku pisanie na siłę się zwyczajnie nie sprawdza. Źle się toto czyta, nic dobrego nie wnosi.

Życie pochłonęło mnie całkowicie, pozwalając jedynie cierpliwie czekać na świeży, wiosenny powiew weny.

Tak, moi mili, nareszcie wiosna! Nawet tu, w naszej górskiej miejscowości, więcej zieleni już, niż śniegu. Chociaż nadal spogląda gdzieniegdzie złym okiem jakaś zapomniana, kurcząca się zaspa.
Wiosna. Świat budzi się do życia. Nadszedł czas, w którym więcej się zaczyna, niż kończy.
Czas, w którym możemy poznać siebie na nowo. Spojrzeć na siebie w nowym świetle.

I jak tak na siebie patrzę, to wygląda na to, że będę piekielnie nadopiekuńczym rodzicem. 
Odkąd przeprowadziliśmy się z mieściny gdzieś w centrum Śląska w te górskie okoliczności przyrody, nasza rodzinka powiększyła się. Wyjeżdżaliśmy z psem li i jedynie. A teraz? Toż to już porządne stado!
Postanowiliśmy wreszcie odwiedzić stare kąty, spotkać przyjaciół, rodzinę... Ale jak tu się do tego zabrać?
W moim rodzinnym mieszkanku bilans po naszym przyjeździe wynosiłby dwa psy i dwa koty. Na bardzo małej przestrzeni.
W Jego rodzinnym mieszkanku bilans ten zatrważający to już trzy psy i dwa koty.
A mieszkanie od wyżej wymienionego jeszcze mniejsze.

I trach - K. postanowił zrzucić na mnie tę straszliwą wiadomość!
Któregoś wieczoru rzekł: 
"A może pojedziemy bez kotów?".
Oczywiście to tylko pięć dni. I w pobliżu będzie ktoś, kto kociska nakarmi i sprzątnie kuwetę.
Ale to pięć dni, kiedy nie będę ich widzieć! Pięć dni, kiedy nikt ich nie przytuli, nie zasną z nikim w fotelu, drapane za uchem... Pięć dni, kiedy będę się zastanawiać, czy żyją, czy nie uciekły, jak sobie radzą...
O tak, wiem. Zdaję sobie sprawę, że brzmię jak nadopiekuńcza mamusia. Najwyższy czas przeciąć pępowinę. 
Bogowie... Czy to zawsze jest takie trudne?

niedziela, 17 marca 2013

O praktyczności słów kilka.

M. lubi o sobie myśleć jako o kobiecie na wskroś praktycznej.
Czasem kłóci się to z byciem kobietą kobiecą, ale nie zawsze. Niektóre co bardziej zdolne istoty potrafią łączyć te dwa rodzaje bytowania, jednak nie jest to łatwe.
M. zatem jest przede wszystkim praktyczna. Przykład?
Jeżeli ma gdzieś iść na cały dzień (na zajęcia, do pracy, gdziekolwiek) nosi plecak. Nic to, że z jej wzrostem i aparycją jest przez to brana za dziewczątko gdzieś na początku licealnej drogi. Plecak jest po prostu bardziej praktyczny niż torebka. I bardziej pojemny. I nie skrzywia kręgosłupa, jeśli nosić go odpowiednio.
M. potrzebuje plecakowej pojemności głównie dlatego, że ma zawsze dwie czy trzy różne książki. M. czyta wszędzie. Idąc ulicą. Jadąc autobusem. Czekając w kolejce na poczcie. Po co marnować czas, skoro można czytać?
Innym objawem praktyczności M. jest strój domowy. Po przyjściu do domu należy przebrać się w jakieś wygodne dresowe spodnie, powyciągany t-shirt i klapki/kapcie/cokolwiek. M.przebiera się zaraz po wejściu do domu oraz na 5 minut przed wyjściem. Powód? Oczywiście koty.
A w szczególności jeden z nich: Tofik.
Jak przystało na pół main coona, wychowanego wśród psów i kotów wszelakich, Tofik uwielbia się przytulać. Przychodzi wtedy, mości się na kolanach i... Już wiesz, że przegrałeś. No bo jak nie głaskać, skoro można głaskać?
Kiedyś przed samym wyjściem okazało się nagle, że M. ma jeszcze godzinę. Zapomniała na powrót wdziać strój domowy. Tofik właśnie ten moment wybrał sobie na poranne przytulaski.
Po pół godziny takich pieszczot koszulka i spodnie były w stanie totalnego zasierścienia.

I tu praktyczna rada dla kociarzy, którzy mogą nie wiedzieć: z pomocą przyjdzie zawsze wilgotna rękawiczka z rodzaju tych gumowych jednorazówek. Sierść przykleja się do niej znakomicie.
Więc praktyczna M., jak na kobietę praktyczną przystało, w dwie minuty opanowała sytuację. Kot zadowolony, zestaw wyjściowy cały.

Niedawno świętowaliśmy 8 marca. Dzień Kobiet.
Na wysokości zadania stanął K., który przyniósł ciasto zamiast kwiatka. Praktycznie.
M. za ciętymi kwiatami nie przepada. Również doniczkowe do niej nie przemawiają. Najlepiej czuje się, kiedy ona jest w środku, a kwiatki na zewnątrz. Nie wchodzą sobie w drogę i można je podziwiać z daleka.
Jednak zawsze to miło, gdy ktoś o Tobie pamięta. Taki drobiazg, a poprawia humor.

Jednak dla M. i K. 8 dzień marca jest ważny z innego powodu. To właśnie tego dnia pięć lat temu w ich życie wkroczyła Fatum. Iskierka radości zmieniła zupełnie ich życie. W praktyce.
Wszystkiego najlepszego Fatum.

I Wszystkiego Zielonego dla Was z okazji Dnia Św. Patryka!
Jak mawiają Irlandczycy:
"Niech kochają nas ci, co nas kochają. A tym, co nas nie kochają, niech Bóg odmieni serce. A jeśli nie odmieni ich serca, niech im skręci kostkę, abyśmy ich poznali po kulawym chodzie!"